Świadectwa

Kilka świadectw złożonych po rekolekcjach o temacie ADORACJA, które odbyły się w Szczyrku 23-30 czerwca 2023:

„Na początku tegorocznych rekolekcji w Szczyrku w czasie adoracji Pan włożył w moje serce Swoje Słowo:
„Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, Który mnie posłał i wykonać Jego dzieło”. (J 4,34)
Odczytałam, że te Słowa Jezusa mają się odnosić również do mojego życia. Pan oczekuje ode mnie, że nie powinnam szukać spełnienia moich marzeń i oczekiwań, ale wsłuchiwać się w Głos Ojca, aby Jego Wola była dla mnie jak pokarm, jak chleb dający życie. Tylko wypełniając Wolę Ojca mogę być naprawdę szczęśliwa i spełniona, pomimo różnych trudnych spraw i sytuacji.
Żyjąc w świecie nie jest to łatwe, ale Pan nie zostawia nas samych, daje nam sakramenty, Kościół, Wspólnotę, również po to daje nam czas adoracji, aby wsłuchiwać się w Głos Ojca i wypełniać Jego Wolę.
Jezus pragnie, aby Wola Ojca była dla nas pokarmem, który prowadzi do życia i to życia w obfitości.
Ilona H.

„Jestem pod wrażeniem łaski jaką pan Bóg wylewał na uczestników rekolekcji pt. „ADORACJA”. Trzy lata temu zmarł mi ojciec, w takim momencie, kiedy nasze wzajemne relacje były bardzo poukładane i życzliwe. Nie potrafiłam się z tym pogodzić. Podczas dzielenia w grupie uświadomiłam sobie ból, który w sobie nosiłam i wypłakałam swoją „spóźnioną” żałobę. Na modlitwie Pan Jezus przypomniał mi o swojej ojcowskiej miłości do mnie i uwolnił od rozczulania się nad przeszłością. Wyjechałam z rekolekcji umocniona do codziennych wyzwań zawodowych i rodzinnych.
Ola

„Mam na imię Emilia. Od lat leczę się psychiatrycznie, uczestniczę w terapii, gdyż cierpię na zaburzenia kompulsywno-obsesyjne. W moim przypadku objawiają się one przede wszystkim natręctwami myślowymi (myśli wulgarne, bluźniercze, samobójcze) oraz somatycznie – drgawkami, hiperwentylacją.
>>Adoracja Najświętszego Sakramentu<< - gdy się dowiedziałam, że taki będzie temat tegorocznych rekolekcji w Szczyrku, pomyślałam, że już gorzej być nie może. Dlaczego? Zdawałam sobie sprawę, że będzie więcej czasu poświęconego właśnie adorowaniu.
Czasu, w którym będę zostawała sam na sam, w ciszy, ze swoimi natrętnymi myślami, w którym również moje drgawki nie pozwolą mi odpocząć. Bo przecież tak było zawsze na rekolekcjach - objawy się nasilały, potęgowały i sprawiały, że ten tygodniowy czas był zarówno wartościowy,
jak i bardzo trudny.
Tak było zawsze… ale nie tym razem! Chciałam zaświadczyć, że pierwszy raz od wielu lat mogłam się modlić, uczestniczyć we Mszy, przystąpić do spowiedzi, komunii, prawie bez objawów chorobowych. To wielka łaska, za którą jestem wdzięczna przede wszystkim Bogu, ale i ludziom, którzy otaczali mnie wsparciem, modlitwą. Ktoś może powiedzieć: „leki wreszcie zaczęły działać”. Tak – zaczęły…. Tym większa jest moja wdzięczność. Podczas rekolekcji w Szczyrku nie przeżyłam spektakularnego nawrócenia, nadal jest we mnie wiele wątpliwości, ale jest też pragnienie, by zbliżać się do Prawdy. Myślę, że to pragnienie też jest łaską.
Dziękuję Bogu i Wspólnocie, że wreszcie mogłam odpocząć z Wami przy Panu!
Emilia” 

„MAGNIFICAT ANIMA MEA DOMINUM” (Harpa Dei) to pieśń, która płynie z mojego serca po przeżyciu tegorocznych rekolekcji o adoracji Najświętszego Sakramentu.
Czas przed rekolekcjami był naprawdę trudny. Dobre rady brzmiały: „OGARNIJ SIĘ!”
Super, tylko jak?
Od jesieni przeżywam walkę, załamanie, depresję – sama nie wiem co. NIEMOC! Nie mogę nic zrobić. Chcę, ale nic mi z tego nie wychodzi, czas ucieka, frustracja rośnie, niezadowolenie z siebie, myśli samobójcze, SAMOTNOŚĆ, brak pomocy…
„Panie, NIE MAM CZŁOWIEKA…”
Samotność, która jest podarowana przez Boga jest błogosławieństwem. Jest okazją do intymnej z Nim relacji, bliskości, czułości…
Samotność, którą daje zły jest przekleństwem, walką, smutkiem, niepokojem, izolacją. Prowadzi do depresji, utraty NADZIEI, którą przecież mamy w Bogu!
Zły mówi: „Jesteś sama! Boga to nie obchodzi! Nie kocha cię! To wszystko BEZ SENSU! Zakończ to…”
Na szczęście nigdy NIE MAM CZŁOWIEKA, a ludzie zawsze zawodzą, ale mam Boga, który jest moim Tatą! Byłam niechcianym dzieckiem, BĘKARTEM i żyłam z tym zranieniem i pustką w sercu. 
Lepiej nie mieć taty, niż mieć złego tatę, który krzywdzi. Mój Tato zawsze był nieobecny, tęskniłam za Nim, a on ranił mnie tym, że bujał w chmurach. Potrzebowałam jego ciepła i poczucia bezpieczeństwa, wciąż Go szukałam i szukam dalej. 
W 2010 r. w Jaworzu przeżyłam chyba najważniejsze w życiu rekolekcje: „Zjednoczenie z Ukrzyżowanym”. Na pierwszej konferencji ksiądz mówił o naszej największej potrzebie – ZJEDNOCZENIU Z BOGIEM. Moja dusza była ukryta w Bogu. W Nim była. Kiedy poczęte zostało moje ciało, Bóg tchnął w nie tę duszę. On zna mnie po imieniu. Chciał mojego poczęcia, nie tak jak mój ojciec, który mnie nie chciał i od początku odrzucił.
Kiedy byłam w łonie Ojca przez wieki miałam poczucie bezpieczeństwa, za którym teraz tak bardzo tęsknię. Szukam szczęścia, a ono jest w Bogu, w Jego bliskości. 
Adoracja jest niesamowitą łaską i przywilejem. Mogę stawać w Bożej obecności – TAK BLISKO, pomimo mojej grzeszności. Tato mnie zna, kocha i chce mojego szczęścia. Tęskni za mną. Adoracja jest jednoczeniem się z Bogiem. 
Dlatego tegoroczne rekolekcje były dla mnie takie ważne – uczyłam się jak z całym moim dziadostwem stawać przed Bogiem, skupiać się na Nim, a nie na tym, co mnie ogranicza.
Powiedziałam: „Jezu, będę Cię uwielbiać, ale zrób coś z moim ciałem, bo ono jest słabe, ludzkie, to mnie stresuje i jest upokarzające.”
A Jezus zapytał: „Myślisz, że nie byłem upokorzony, kiedy mnie z szat obnażyli?”
Nikt wcześniej nie mówił mi czym jest adoracja, o co w tym chodzi. Zawsze urywałam się z tego punktu programu albo się spóźniałam, bo chaos, który mam w sobie nie pozwalał mi być w ciszy przed Bogiem. Odkryciem dla mnie jest to, że możemy PO PROSTU NA SIEBIE PATRZEĆ. W Biblii patrzenie jest synonimem ZJEDNOCZENIA. Patrzeć na Boga to jednoczyć się z Nim. ODPOCZYWAĆ W BOŻEJ OBECNOŚCI. Zachwycać się Jego pięknem i pozwolić, by Bóg mógł zachwycać się mną taką, jaką mnie stworzył – CUDOWNĄ. Jesteśmy piękni Jego pięknem, bo na Jego obraz zostaliśmy stworzeni. Jesteśmy piękni, bo w sercu nosimy Boga. On jest w nas, a my w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy… W Nim jesteśmy bezpieczni, z Nim jesteśmy bezpieczni, dlatego nie musimy się bać, choć Go nie widzimy. Tak jak dziecko w łonie mamy też jej nie widzi, ale może słuchać bicia jej serca i to daje poczucie bezpieczeństwa. 
Miłość zachwyca się pięknem drugiej osoby i ma coś z adoracji, dlatego na adoracji WYSTARCZY KOCHAĆ. 
Bóg jest moim Tatą. Całe życie wyobrażałam sobie jakie moje życie mogłoby być, gdybym miała dobrego tatę. Mam najlepszego Tatę! Kocha mnie, prowadzi, chroni przed złem. Zna mnie i moje potrzeby. Daje mi to, czego potrzebuję wtedy, kiedy jestem gotowa to przyjąć z Jego rąk. Jest Bogiem, więc czas Go nie ogranicza. Czas tylko mnie ogranicza, ale Tata to wie, dlatego nie przeszkadza Mu moja niecierpliwość. Daje mi łaski w odpowiednim czasie. Teraz to już wiem i próbuję Mu ufać. 
Od 1995 r. jeżdżę na rekolekcje z „Emmanuelem”. Coraz bardziej kocham, coraz mniej się boję. 
Wiosną w Szczyrku Tato dał mi kamyk, który ma mi przypominać o Jego wielkiej Miłości do mnie. Ten kamyk może mi też posłużyć do obrony przed złem, kiedy go wystrzelę z procy. Ale na kamyku jest SERCE! ZŁO MOGĘ POKONAĆ TYLKO MIŁOŚCIĄ. I strach mogę pokonać Miłością. Bóg jest Miłością. To ON jest naszą NADZIEJĄ!
[to kamyk Ani, który znalazła na szlaku będąc w Szczyrku wiosną 2023kamyk]
W czasie tych rekolekcji zostałam tak bardzo PRZYTULONA…
Jestem córką Króla. W bajkach królewnę często ratuje POCAŁUNEK PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI.
Żeby mnie uratować przed złymi myślami, które mnie niszczą, odbierają radość i nadzieję, Tato mnie ucałował.
Chwała Mu za To!
„Miłosierdziem Swym wypełnij nas…”
Miłosierdziem Swym OGARNIJ NAS TATO!
Amen!
Ania

„Pisanie świadectwa kilka tygodni po rekolekcjach ma swoje minusy i plusy. Te pierwsze związane są przede wszystkim z pamięcią. Zastanawiam się czy to, o czym chcę napisać, przeżyłem, a może to moja projekcja widziana z perspektywy czasu. Plusem jest na pewno to, że opadły emocje (a ich na każdych rekolekcjach jest wiele) i można lepiej zobaczyć owoce tamtego czasu.
Ale przecież mogę wrócić do „magicznego” zeszytu i swoich notatek. Po ich przejrzeniu, chcę podzielić się ze wspólnotą trzema przemyśleniami:
1. Pierwsza adoracja i najważniejsze pytanie: dlaczego tu jestem? Tu i teraz? Z tą wspólnotą? Czy Bóg daje mi nowe wyzwanie, drogę? A może nie ma sensu o to pytać. Mam płynąć z nurtem rekolekcji, cieszyć się, nic nie zakładać. Być!

2. Dwie myśli zapisane z homilii. Bóg jest wierny swojej obietnicy i jestem dla Niego istotny. Bóg obietnicę zamienia w przymierze. Od tego środowego poranka ta myśl pracowała we mnie cały czas. A cisza adoracji sprzyjała, aby jeszcze raz spojrzeć na swoje życie, od momentu pierwszego, „małego” nawrócenia w 1981 roku do tu i teraz w Szczyrku. Towarzyszyła mi radość i zachwyt, że Bóg, mój Bóg, był zawsze ze mną, prowadził mnie, a potem nas w małżeństwie do świętości. Czułem się na tych rekolekcjach szczęśliwy. Bo Bóg nigdy mnie nie opuścił i był, jest i będzie wierny swoim obietnicom. I to szczęście sprawiło, że wreszcie się przemogłem i potrafiłem czynnie, z uśmiechem na twarzy i zachwytem uwielbiać Boga.

3. Ostatnia, piątkowa konferencja i dwie myśli. Pierwsza, że mogę Go stale adorować w sanktuarium swojej duszy. A szczególnym czasem tej permanentnej adoracji jest chwila po przyjęciu Pana Jezusa w Komunii Świętej. I druga myśl – i podkreślenie w zeszycie – bo to było odkrycie najpiękniejsze i kolejny mój krok na drodze nawrócenia: Mogę w każdym momencie czuć Jego obecność. Ja jestem w Nim, a On we mnie. Bo przecież życie bez Boga jest puste. Owocem tych myśli i całych rekolekcji jest uśmiech, zachwyt i uwielbienie po każdej Komunii Świętej. Wiem, że słowa są niepotrzebne. Po prostu się uśmiecham.
Na koniec chcę wrócić do pytania, które sobie zadałem na początku. Jestem przekonany, że bez względu na to, jaką drogę z Danusią wybierzemy, to będzie to dobry wybór. Bo na każdej z nich czeka na mnie Bóg. Mój Zbawiciel, Przyjaciel, Przewodnik. Bo On jest wierny swojemu przymierzu i Jego największym pragnieniem jest, abyśmy byli błogosławieni – szczęśliwi.
Amen
Heniek

—————————————————————-

Kilka świadectw złożonych po rekolekcjach letnich w Kleczy 2019 o temacie: „Bóg pysznym się sprzeciwia, a pokornym łaskę daje”:

Rekolekcje te pokazały mi nowe obszary, na które do tej pory nie zwracałam uwagi.  Pokora jest dla mnie wyzwaniem. Po czasie intensywnego życia czas rekolekcji był momentem, w czasie którego mogłam przytulić się do Serca Jezusa i poczuć Jego Miłość.

——————————————————

 

Rekolekcje to czas siania. Potrzebuję czasu, by zobaczyć owoce. Na pewno był to czas wyciszenia i odbudowy relacji z Bogiem. Cieszę się, że mogłam uczestniczyć w rekolekcjach z całą rodziną i każdy wynosi stąd coś dla siebie. Śpiew odkryty tu będzie mi towarzyszył przez wiele kolejnych miesięcy – tak myślę. Treść poznanych pieśni porusza mnie.

———————————————————————-

 

Spotkałam się we wspólnocie z niezwykłą delikatnością i szacunkiem, co mnie bardzo pociąga i myślę, że w takiej wspólnocie odnajduje się Pana Jezusa. Łagodność w stosunku do drugiego człowieka jest bardzo ważna i w tej wspólnocie się objawia. Dziękuję, że mogłam tego doświadczyć.

—————————————————————————————-

 

Jestem wdzięczna Bogu za ten czas! I chcę Go uwielbiać. Końcówka roku szkolnego była dla mnie dosyć trudna. I to nie ze względu na pracę, ale moje życie małżeńskie. Ostatnie trzy, cztery miesiące były pasmem nieporozumień, niedomówień, wzajemnych wyrzutów i złości. Trudno nam było „normalnie” porozmawiać, okazać sobie czułość, powiedzieć miłe słowo, wesprzeć, przytulić. (…) Osobiście bardzo dostrzegam jak winna jest naszej obecnej relacji pycha. Jak bardzo brakuje nam pokory. Trudno mi będzie przekazać to, co tu usłyszałam, ale sama postaram się wcielić w życie jak najwięcej ze wskazówek, które usłyszałam tutaj, by było lepiej, by pycha nie ogarniała mojego serca. Proszę serdecznie o modlitwę w naszej intencji, o pokorę dla naszych serc i uzdrowienie relacji małżeńskiej. A za wszelkie otrzymane tu dobro serdecznie dziękuję! Chwała Panu!

—————————————————————————————————-

 

Wchodziłam w czas rekolekcji z takim wewnętrznym rozdarciem, bo bardzo mocno doświadczyłam w ostatnim czasie, że cichość i pokora we współczesnym świecie oznaczają przegrywanie z tymi, którzy potrafią przeforsować swoje, nawet niesłuszne „racje”. Przez moment nawet zawahałam się czy chcę wołać do Pana: „Jezu cichy i pokornego serca, uczyń serce moje według Serca Twego”. Właśnie to Słowo – wezwanie, zadał mi Pan na ten czas. Podczas dzielenia się w grupie przypomniał, że już kiedyś przeżywałam taki czas „przegrywania” życia {myśląc w kategoriach tego świata}. Wtedy przyjęcie prawdy, że przegrywanie dla Pana jest wartością sięgającą wieczności było dla mnie wyzwalające. To, że teraz jest trudniej, uświadamia mi jak bardzo złożyłam swe nadzieje i ufność w tym życiu i w takim jego kształcie, w jakim czuję się bezpiecznie. Wyjeżdżam z przeświadczeniem, że trzeba w moim życiu więcej wołania, by Pan uczynił moje serce cichym i pokornym i by przekonał je, że nie warto „wygrywać” za cenę karmienia własnej pychy … Chwała Panu!

———————————————————————————————————————

 

 

23 marzec 2013 – Udało się, po prawie rocznych zmaganiach, test krwi wykazał, że zasialiśmy ziarenko. Mały człowieczek, który zaczął się we mnie rozwijać już w pierwszych tygodniach życia w moim łonie, zmieniał nasze życie. To był wspaniały czas, nie długo jednak mogliśmy się cieszyć naszym małym szczęściem. Byłam w pracy, bardzo bolały mnie mięśnie i w dodatku w okolicach łopatki pojawiły się malutkie plamki. Koleżanka, której mąż kilka miesięcy wcześniej chorował, po zobaczeniu tajemniczych plamek, stwierdziła, że to może być półpasiec. Tego samego dnia lekarz pediatra potwierdził diagnozę i zdecydował, że dalszym leczeniem ze względu na mój stan powinien się zając ginekolog prowadzący. Pediatra stwierdził „a z dziecka, to nie wiem może nic nie zostać„. NIGDY nie zapomnę tych słów. Nie mogłam znieść tej całej sytuacji to był najgorszy dzień w moim życiu. Niestety okazało się, że kolejne dni były równie złe. Następnego dnia udaliśmy się z mężem Ginekologa prowadzącego ciąże, Pani Doktor zaleciła delikatny lek przeciw wirusowi. Na pytanie męża co z dzieckiem odpowiedziała „No wie Pan, raczej nie widzę tu szans, płód jest słaby„ – Płód jaki płód… to jest przecież nasze dziecko, nasze małe szczęście nasze ziarenko… – zrozpaczona tylko ,tylko tyle zdążyłam pomyśleć . Nie poddaliśmy się, z tak zwanego marszu zapisałam się na badania prenatalne, zdecydowano, że zrobią nam je wcześniej w 10 tygodniu ciąży. Te kilka dni oczekiwania na badanie, które miało potwierdzić jak rozwija się nasze maleństwo były bardzo trudne. Nie tylko ze względu na mój stan zdrowia. Półpasiec to ciężka choroba i bardzo bolesna. Rodzina pomimo tego, że wspierała nas bardzo to – czytała… a doktor Google podpowiadał im, i w końcu my również zaczęliśmy czytać o powikłaniach w tego typu przypadkach. Brak rączek oraz innych narządów, choroby serca, problemy z rozwijaniem się mózgu, wady serca, niepełnosprawność fizyczna to tylko nieliczne, które zagrażały naszemu dzieciątku. Nadszedł dzień badania prenatalnego, dzień naszej nadziei, że jednak wszystko będzie dobrze. Lekarka wykonująca badanie po wstępnej rozmowie, stwierdziła, że to bardzo ciężka choroba, że na ogół dzieciątka tego nie przezywają. Wykonała badanie i wypowiedziała kolejne słowa, których nigdy nie zapomnę „zgodnie z prawem Polskim do 21 tygodnia możecie Państwo zdecydować się na aborcję ponieważ nie daję Państwu nadziei, dziecko nie urodzi się zdrowe”… Długo milczeliśmy… Po wyjściu z gabinetu pękliśmy, oboje płakaliśmy jak dzieci. Nigdy, nigdy nie zapomnę bólu jaki mi wtedy towarzyszył. Żal do całego świata, do Boga, do męża i do siebie. Kilka kolejnych dni spędziłam w domu ze względu na nadal towarzyszący ból spowodowany chorobą, rodzina zabroniła mi kolejnych wizyt-konsultacji u innych lekarzy. Mój stan psychiczny też był zły. Te dni były trudne tez dlatego, że ze względu na chorobę nikt nie mógł mnie odwiedzić, ponieważ zdaniem lekarzy mogłam kogoś zarazić. Nadal szukałam nadziei i rozwiązania. Jednak jedno już wiedziałam, wiedziałam że będziemy razem do końca, niezależnie od tego jaki miałby on być, nie zdecydujemy się na aborcję. Uznaliśmy, że nie my dajemy życie i nie my będziemy decydować o jego zabraniu. Po czasie kiedy choroba nie była już tak bolesna, zdecydowaliśmy się na konsultacje jeszcze w Katowicach, Gliwicach i Zabrzu i tam diagnoza była niestety podobna… Po kilku dniach wróciłam do pracy, musiałam poinformować moją Szefową o ciąży oraz o tym, że chciałabym się teraz oszczędzać i musze zrobić wszystko dla mojego dziecka żeby było mu u mnie jak najlepiej, chciałam zapewnić mu jak najwięcej bezpieczeństwa. Nie udało mi się zachować pełnej powagi i cała rozmowa była zakraplana moimi łzami ale opowiedziałam jej o naszej całej sytuacji. Pomimo moich ogromnych obaw, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu ta rozmowa zmieniła bieg wydarzeń. Podczas rozmowy oprócz ogromnego wsparcia, otrzymałam jeszcze dane kontaktowe do jednego z Warszawskich znanych lekarzy ginekologów. Myślę, że mogę podać nazwisko tego specjalisty, mam na myśli Pana Doktora Grzegorza Południewskiego, do którego udaliśmy się po upływie kilku dni. Rozmowa z tym specjalistą wyglądała zupełnie inaczej nie wydawał żadnych opinii jeszcze przed badaniem do czego przyzwyczaili nas wcześniej lekarze – niestety. Bardzo dokładnie zbadał maleństwo – sprzęt, którym się posługiwał był bardziej szczegółowy. Podczas badania dokładnie opowiadał co widzi, określił również płeć dziecka – Chłopczyk. Usiedliśmy spokojnie i otrzymaliśmy informację, że nie może nam zagwarantować, że dziecko urodzi się bez żadnej wady. Tego nigdy nie można stwierdzić, tym bardziej, że choroba, którą przeszliśmy bardzo często pozostawia swoje ślady. Często mogą być to nieodwracalne zmiany w mózgu, zmiany, których na ten czas nikt nie jest w stanie stwierdzić. Długo rozmawialiśmy i z nadzieją wróciliśmy do domu. Dumna z siebie i mojego męża tak bardzo jak tego dnia byłam tylko 9.12.2013 o godzinie 14.26, ale o tym za chwilę. Dlaczego dumna? Bo nie zwątpiliśmy ani na chwilę w sens decyzji Boga i nie zdecydowaliśmy się na usunięcie, które sugerowało nam tak wielu specjalistów. Sugerowało przed wizyta u Pana Południewskiego i później też. Kolejne tygodnie nie były łatwe ponieważ lekarze z którymi mieliśmy styczność tu na miejscu dalej sugerowali nam aborcję. Dodatkowo ja kiepsko to wszystko znosiłam psychicznie i fizycznie. Bałam się bardzo porodu i tego jak poradzę sobie z dzieckiem. Pomoc i wsparcie męża, rodziny oraz modlitwy obcych a jednak bliskich nam w tamtym czasie osób była nieoceniona. Do tego dochodziły przedwczesne skurcze pobyt w szpitalu, co wskazywało, że może być kiepsko. I tak minął 21, 30, 40… 41 i w 42 tygodniu po 2 wywoływaniach, silami natury bez większych komplikacji w czasie 2 godzin (w towarzystwie kilku lekarzy pediatrów obawiających się o stan zdrowia małego) urodził się najśliczniejszy , najcudowniejszy, najpiękniejszy DAR BOŻY jaki mogliśmy otrzymać. Nasz skarb , nasz pierwszy bobasek Leon, Łukasz. Po czasie poinformowano nas, że otrzymał 10 punktów!!! Jest zdrowym, dużym i silnym chłopcem. Tego dnia drugi raz poczułam dumę bo byliśmy silni i zaufaliśmy Bogu, a on w zamian obdarzył nas, szczęściem.

Przyznaję, że pisząc nie obeszło się bez wielu łez, bo wolałabym zapomnieć o wszystkich złych, trudnych chwilach jakie nas w tamtym okresie spotykały. Jednak z perspektywy czasu wiem, że cała ta sytuacja wiele nas nauczyła i udowodniła nam, że nie możemy nigdy zwątpić w wielkość Boga i w to, że jego plany wobec nas są zawsze wytłumaczalne. My uważamy, że Bóg w pewien sposób wystawił nas na próbę, jestem taka dumna, że udało nam się ją przejść i nie zawiedliśmy Pana , siebie i naszego synka. Jesteśmy silniejsi i lepsi. Cieszę się, że pomimo diagnostyki prenatalnej dążyliśmy do ochrony Leosia i że pomimo diagnozy nie pociągnęła ona za sobą wyroku.

Marzena, Łukasz i Leoś


 

Tak się złożyło, że akurat 2 miesiące przez rekolekcjami w Jaworzu uczestniczyłem w kursie Nowe Życie w WJM w Rybniku i Pan Bóg raczył mi zabrać te trudności, które od zawsze uniemożliwiały mi udział w Jego radości – ku mojemu zaskoczeniu pierwszy raz w życiu doznałem tak autentycznej radości z bycia chrześcijaninem  z życia w ogóle, z rodziny, pracy, wszystkiego :)

Na rekolekcje do Jaworza  jechałem więc nie będąc już w duchowych ciemnościach, nieco odpocząć we wspólnocie, no i oczywiście przygotować się na gorsze chwile – że takie nastąpią nie wątpiłem :), choć akurat w tamtej chwili ich nie doświadczałem.

Oczywiście Pan Bóg obdarza łaskami zawsze hojniej, niż się spodziewamy.

Po początkowych trudnościach, w sposób bardzo mocny doświadczyłem jedności i duchowej bliskości z innymi uczestnikami  – było to dla mnie o tyle zaskakujące, że przecież większości z nich nie znałem w ogóle, albo bardzo mało, a każdy z nas był inny i w innym miejscu – jednak nie miało to znaczenia – okazuje się, że ludzie na prawdę pragnący obecności Bożej bardzo szybko stają się sobie bliscy i tworzą autentyczną wspólnotę, żadne inne pragnienie ludzkie nie jest w stanie takich więzi i w tak krótkim czasie wytworzyć.

Bardzo mocne były dla mnie konferencje –  tym, co mnie szczególnie poruszyło  była nauka,  aby w chwilach ciemności oprzeć się na słowie, zawierzyć mu wbrew swoim uczuciom i czynić to wykorzystując dyscyplinę, która  szczególnie w takich sytuacjach pomaga.

Szybko miałem okazję, aby w praktyce wypróbować to, co usłyszałem – sierpień był takim miesiącem, gdzie miałem wrażenie Pan Bóg się „schował”, a liczne przeciwności  i trudności prześcigały się, aby mnie dopaść i wtłoczyć z powrotem w „starego człowieka” – i rzeczywiście dyscyplina i modlitwa Słowem okazała się ratunkiem i wyprowadziła mnie z tego zakrętu bez większych strat, a nawet z zyskiem – większym zaufaniem do Pana.

Jest jeszcze jedna rzecz, której zupełnie się nie spodziewałem – na rekolekcjach w Jaworzu zachwyciła mnie Liturgia Godzin, która dotąd nic dla mnie nie znaczyła – zaraz na drugi dzień po przyjeździe do domu kupiłem brewiarz i po prostu muszę chociaż raz dziennie pouwielbiać Pana z całym Kościołem.

 

Grzegorz B.


 

Moja ciemność duchowa…

O rekolekcjach w Jaworzu dowiedziałam się przypadkiem jesienią ubiegłego roku, i choć opis warunków bytowych nie był zachęcający, mnie zachęcił. Nie jestem osobą młodą, a mimo to (a może właśnie dlatego), nie przerażało mnie spanie na piętrowym łóżku w ogólnej sali, czy wspólna łazienka. Ale wtedy jeszcze nie myślałam, że trafię któregoś pięknego dnia w to urocze miejsce. Zimą spotkałam się pierwszy raz z grupą  Emmanuel podczas Seminarium Odnowy Wiary i było to (Seminarium, nie spotkanie :)), bardzo mocne przeżycie duchowe. Uważałam się za osobę wierzącą i głęboko przeżywającą swą relację z Bogiem, a jednak coś się wtedy we mnie otwarło. Spojrzałam na siebie jak gdyby „od środka”. Nigdy nie uważałam siebie za świętą, ale wydawało mi się, że mam swoje słabości „pod kontrolą”. Poza tym cieszyłam się wówczas szczególnym rodzajem więzi. Rozmawiałam sobie z Panem Jezusem jak z przyjacielem. Np jadąc autem zadawałam Mu pytanie i od razu, albo w krótkim czasie dostawałam konkretną odpowiedź. Albo wchodząc do kościoła czułam jak wybiega ze mnie małą dziewczynka w białej sukience i pędzi do tabernakulum, gdzie czeka uśmiechnięty Chrystus i podaje mi rękę. Miałam kiedyś problem ze skupieniem się na modlitwie „Ojcze nasz..” i wtedy poczułam, jak Jezus trzymając moją dłoń w swojej, stojąc pod drzewem (może nawet figowym:) ) mówi tę modlitwę ze mną. Były też trudne chwile, kiedy będąc na rekolekcjach wielkopostnych w Czernej, prosiłam Go, aby mnie „wpuścił” do tabernakulum. Znalazłam się w ciemnicy i zobaczyłam Go siedzącego na krześle, w cierniowej koronie z pałką w dłoni. Było mi strasznie. Modliłam się, żeby pozwolił mi być złotym sanktuarium dla Niego. Ale znowu poczułam, że on nie chce, żebym była złotym tabernakulum, że chce mnie taką jaka jestem, tylko żebym Go kochała. Takich wydarzeń było wiele. Nie zastanawiałam się nad nimi, nie analizowałam. Cieszyłam się nimi. Ale w Wielki Czwartek podczas Przeistoczenia nagle wszystko się skończyło. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to naiwnie i dramatycznie z drugiej strony,  ale autentycznie poczułam pustkę. Zamknięte tabernakulum… nie ma Jezusa czekającego z wyciągniętą do mnie dłonią. Jest ściana. Poszłam na adorację i do zamknięcia kościoła prosiłam, płakałam, kłóciłam się z Nim … NIC. Podczas Świąt Wielkanocnych zastanawiałam się, czy mogę przystąpić do Komunii Św. Czułam się niegodna. Zastanawiałam się, co zrobiłam złego. No i zaczęło się analizowanie siebie, wszystkiego co robię, myślę, czuję pod kontem WINY. Doszłam do wniosku, że jestem tak beznadziejna, że Bóg nie może mnie kochać. Starałam się, ale czułam się bezsilna. I wtedy taką odpowiedzą ( tak myślę) był temat rekolekcji w Jaworzu.” Ciemność duchowa” tak się wtedy czułam. Nawet rzadziej przychodziłam do kościoła, bo było mi brak wcześniejszych doznań. Doszłam nawet do wniosku, że to wszystko było efektem mojej wybujałej wyobraźni, tylko dlaczego wyobraźnia przestała pracować?

Kiedy zorientowałam się, że może odpowiedź poznam w Jaworzu niemalże w panice napisałam maila i zarezerwowałam miejsce. No i nie rozczarowałam się. Każda konferencja była odpowiedzią na kolejne pytania. Każda modlitwa odsłaniała mi oczy na fakt, ŻE BÓG MNIE KOCHA. Spotkania w grupach pokazały mi, że moje problemy są malutkie, że ludzie poszukujący Boga zmagają się z poważnymi problemami, a nie przeżyli tego, co mnie było dane. Nauki otworzyły mi oczy na fakt, że trzeba przeżywać wiarę, kochać Boga i ludzi, pogłębiać relację ze Stwórcą bez tzw” cukiereczków”. Ale również spojrzałam  na siebie bardziej ”perspektywicznie”. Zaczęłam się zastanawiać nad swoją przeszłością, dzieciństwem, młodością i szukać przyczyn niektórych moich reakcji, zachowań, myśli. Myślę, że zrozumiałam pewne sprawy, choć nie do końca i raczej nie ‚wyprostowało” to mojego spojrzenia na siebie. Rekolekcje nie były „czarodziejską różdżką” rozwiązującą wszystkie problemy, ale ugruntowały (mam nadzieję, że już na stałe- bardzo bym chciała) we mnie przekonanie, że On działa we mnie, czasem przeze mnie, że JEST i mnie kocha. Zrozumiałam swoją małość i wiem, że ona nie jest przeszkodą tylko muszę Go kochać, a wszystko pomoże mi ją przezwyciężyć. Martwi mnie,że jeszcze nie potrafię odrzucić wszelkich pokus i słabości. Przecież Go kocham i chcę sprawiać Mu przyjemność, a jednak grzeszę. Ale moje spojrzenie też już jest inne. Dostrzegam często, że moja słabość może (powinna) być nauką dla mnie co jeszcze powinnam zawierzyć, co jeszcze z pomocą Zbawiciela naprawić. Często widzę swoje reakcje na rzeczywistość kiedy zdarzy mi się upaść, czy chociażby się potknąć, zauważam co złe jest we mnie, czego wcześniej nie było, lub czego nie dostrzegałam. Dylematów jest mnóstwo. Ale WIEM, że chcę iść z Nim przez życie, bo tylko  wtedy to ma sens. Że odkrywanie Jego woli (czego niestety nie zawsze umiem) i wypełnianie jej daje wolność i szczęście. Nie dzieje się tak, że nie ma problemów,smutków, porażek. Ale w Nim i z Nim warto żyć.

Ania K.


 

Już od 15 lat sama wychowuję córkę. Życie na, które zdecydowałam się, nie jest łatwe. Może, gdybym w którymś momencie zdecydowała się na założenie nowej rodziny, moje życie ułożyło by się inaczej. Może była bym szczęśliwsza. Jednak decyzję swoją podjęłam świadomie. Jezus Chrystus jest dla mnie Panem i Zbawicielem, i to dla Niego podjęłam taką decyzję. Nie mogła bym żyć w związku niesakramentalnym, pozbawiona możliwości przyjmowania Jezusa w Eucharystii. On jest dla mnie Oblubieńcem i z Niego czerpię siłę do zmagania się z codziennością. Bóg postawił na mojej drodze ludzi ze wspólnoty, dał mi nowych przyjaciół. Mam nadzieję, że i do mnie odnoszą się Jego słowa:
„Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu albo żony, braci, rodziców albo dzieci dla Królestwa Bożego, żeby nie otrzymał daleko więcej w tym czasie, a w wieku przyszłym – życia wiecznego.” (Łk 18,29-30)

Ilona


 

Moje małżeństwo skończyło się po 4 latach. Rozwiodłam się, wychowałam syna. Żyłam „pełnią życia” – tak by powiedzieli ludzie. Ale Bóg mnie odnalazł i pozwoliłam się poprowadzić. A On dał mi poznać cierpienie, odrzucenie… i poranioną, zawiedzioną skierował do wspólnoty (kilkanaście lat temu). Na nowo zaczęłam się uczyć zaufania, miłości przebaczenia, akceptacji drugiego człowieka z jego zaletami i wadami. Wspólnota to różni ludzie, bo różne mamy charaktery i różne problemy. Nie jest łatwo i wciąż na nowo staję do rozprawy z moimi uczuciami. Ale trwamy razem. Dzielimy się trudnościami, bo tylko dźwigając wspólnie nasze krzyże będziemy stanowić wspólnotę. Wspólnota to także służba, to dzielenie się wszystkim co posiadam a przede wszystkim miłością – nie licząc na odwzajemnienie. Daję bo kocham. Miłość zwycięża wszystko, ale potrzeba pragnienia bycia razem i przebaczania. Potrzeba podania ręki. A we wszystkim tym jest Jezus, to On nas łączy i prowadzi.
Kocham moją wspólnotę!

Ela


 

Do dzisiaj jestem wdzięczna Panu Bogu, że otrzymałam dar, którym jest wspólnota. W niej odnalazłam prawdę o sobie. Decydując się na drogę we wspólnocie chciałam zamknąć beztroski rozdział dotychczasowego życia, miałam pragnienie poznania Boga. Stało się to 13lat temu. Jestem matką, która samotnie wychowała dwoje (teraz już dorosłych) dzieci. Nigdy nie miałam męża. Wejście do wspólnoty oznaczało pójście za Panem Bogiem i pociągało wiele bardzo konkretnych zmian w dotychczasowym sposobie mojego życia. We wspólnocie odrodziłam się na nowo, czuję się bezpiecznie i mam świadomość własnej tożsamości. Jest ona dla mnie miejscem spotkania się z Bogiem i człowiekiem. Nauczyłam się modlić, rozmawiać z Bogiem, przyjmować innych takich, jacy są. Jest to dla mnie miejsce nieustannego formowania się, wzrostu duchowego. Zostałam tak obdarowana, że teraz tam gdzie jestem daję sobą świadectwo, że Jezus żyje, że kocha każdego i nie trzeba na tę miłość zasługiwać. Wspólnota to świętowanie ale też konkretne wymagania jakie stawia Bóg. Oprócz dawania siebie innym wspólnota uczy mnie godzić się na to, by inni poczuli się odpowiedzialni za mnie, by mnie wspierali, kochali, zgodzić się na stworzenie więzi wzajemnej zależności. Jest to trudne wymaganie gdyż zmusza mnie do ukazania własnych słabości. Odkrywam nieustannie prawdę o sobie, coraz bardziej widzę moją nędzę i wiem, że jest mi potrzebny Bóg i drugi człowiek. Jestem przekonana, że tutaj jest moje miejsce. Jest to miejsce radości ,miłości, zaczynania od nowa, przebaczania. Uczę się budowania relacji z trudnymi dla mnie osobami.
Ważne jest też to, że wchodząc we wspólnotę miałam jej idealny obraz. Rzeczywistość okazała się inna. Nie ma idealnych wspólnot, ponieważ tworzą je ludzie słabi. Takich właśnie Pan powołuje. I tylko wspólny cel, modlitwa i akceptacja inności pomogła mi wytrwać w mojej wspólnocie. Przeżyłam wiele trudnych chwil i doświadczeń ale pozostałam wierna i było warto…

Ewa


„Gdy przestał mówić, rzekł do Szymona : Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów. A Szymon odpowiedział: Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci. Skoro to uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać.” (Łk 5,4-6)

Dwa lata temu byłam jak Szymon po nieudanym połowie – zniechęcona, rozczarowana, z pustką w sercu. Wiele lat zaangażowania w Ruchu Światło-Życie i nagle stanęłam przed faktem – pracowaliśmy przez te wszystkie lata i niceśmy nie ułowili. Cały ten nasz trud nie przyniósł owocu. Moja wspólnota przestała istnieć. A przecież byłam pewna (weryfikowałam w końcu to przekonanie przez tyle lat), że charyzmat światło-życie jest moim charyzmatem, że to jest moje miejsce w Kościele na całe życie. Nie wyobrażałam sobie jak żyć dalej tym charyzmatem bez wspólnoty. Stałam więc bezradnie na brzegu i wtedy usłyszałam, tak jak Szymon: Wypłyń na głębię i zarzuć sieci na połów.
Zupełnie bez przekonania pojechałam na swoje pierwsze od bardzo dawna rekolekcje, na których miałam być po prostu uczestnikiem, rekolekcje prowadzone przez Wspólnotę Emmanuel, do której (uczciwie muszę przyznać) byłam uprzedzona. I w zasadzie raczej oczekiwałam, że ten wyjazd będzie mnie kosztował wiele wysiłku nie przynosząc nic w zamian. A już na pewno nie liczyłam na obfitość, jaką otrzymałam.
Spotkałam we Wspólnocie ludzi, którzy stawiają sobie konkretne wymagania, są wierni charyzmatowi bo nie zgodzili się ze stwierdzeniem, że wymagania w Ruchu dotyczą młodzieży, co najwyżej studiującej – bo potem praca zawodowa, obowiązki człowieka dorosłego, rodzina mogą przesłonić wszystko inne. I to mnie w nich zafascynowało i równocześnie zawstydziło, bo moje dotychczasowe trwanie wychodziło bardzo blado na ich tle. Ich świadectwo obudziło we mnie na nowo nadzieję, że jest jeszcze coś przede mną, że jest jakaś głębia, na którą warto wypłynšć. Uwierzyłam, że jest wiele miejsc, gdzie można łowić ludzi dla Pana i że te połowy mogą być obfite, gdy łowi się tam, gdzie Pan wskaże.
Przez kolejny rok wrastałam coraz mocniej we Wspólnotę Emmanuel ale wciąż mówiłam: Oni. Gdy po raz pierwszy powiedziałam: moja wspólnota – moje własne słowa bardzo mnie zaskoczyły. Miejsce tak kiedyś mi obce stało się moim. Ale tak właśnie jest. To jest Moja Wspólnota, gdzie mam swoje miejsce, gdzie czuję, że jestem potrzebna i której sama bardzo potrzebuję. Miejsce, do przyjęcia którego przygotowywało mnie moje poprzednie miejsce wzrostu – młodzieżowa wspólnota, która wprawdzie nie dała Kościołowi „Ryb” ale całym sercem starała się uformować „Rybaków”.
Tyle co przyzwyczaiłam się do myślenia o Wspólnocie Emmanuel – Moja Wspólnota, gdy usłyszałam: Wypłyń jeszcze głębiej. Poszukaj swojego miejsca w sercu tej Wspólnoty.
Chciałam, bardzo chciałam być tam głębiej, gdzie już na poważnie ślubuje się Panu wierność Zobowiązaniom – ale stchórzyłam. Przegrałam jedną potyczkę o wierność i wycofałam się w ogóle z walki. Ale Pan znów się o mnie upomniał. Wobec Jego wierności raz wypowiedzianemu zaproszeniu nie chcę już dłużej uciekać. Proszę przyjmij Panie moje zobowiązanie do bycia wierną Tobie i Mojej Wspólnocie. Amen.

Ilona